Aktualności:

"Joker: Folie à Deux" " na 4K UHD, Blu-ray i DVD od 17 stycznia.

Menu główne

Wayne&Pennyworth

Zaczęty przez Zatrakus, 01 Maj 2013, 16:11:39

Znaleziona ankieta bez pytania.

Dobry, bardzo przyjemnie się czyta.
0 (0%)
Słaby, zasnąłem po drugim zdaniu.
1 (25%)
Niezłe, widać w nim potencjał.
3 (75%)
Za długie, nie chciało mi się tego czytać.
0 (0%)
Czytałem lepsze fan fiction, na przykład takie...
0 (0%)

Głosów w sumie: 4

Zatrakus

   Moje nowe opowiadanie o Batmanie, które, jako całość, przedstawiałoby najważniejsze wydarzenia w wymyślonym przeze mnie elseworldzie. Na początek wrzucę pierwszy fragment pierwszego epizodu, opatrzony krótkim i banalnym tytułem "Powrót".
   Życzę miłej lektury, a jednocześnie proszę o konstruktywne komentarze.

   Od czego należałoby zacząć tą opowieść? Historię o dwóch mężczyznach, którzy zmienili Gotham City raz i na zawsze? Wszak każda opowieść ma początek, środek i koniec, toteż najlepiej nam będzie zacząć chwilę po prologu...

   Panicz Wayne stanął przed drzwiami swojej rezydencji, ciesząc się, że znów jest w domu. Nacisnął przycisk dzwonka, a gdzieś w jego głowie, w tym fragmencie umysłu, który zwykło zwać się podświadomością, uruchomiło się odliczanie: 60, 59, 58, 57, 56... Krótka przerwa na mimowolny uśmiech wywołany uzmysłowieniem sobie tegoż odliczania i na w pół świadomy powrót do niego: 53, 52, 51... Kolejne sekundy mijały, a tak dobrze znana Bruce'owi niepospieszność jego lokaja wprawiała nowo tytułowanego doktora Wayne'a w niesamowity, błogi nastrój. 47, 46, 45, 44...

   Mimo iż drzwi wciąż pozostawały zaryglowane, wspomagany siłami wyobraźni wzrok milionera już przenikał dwuskrzydłowe, dębowe drzwi: wspinał się po szerokich, umieszczonych centralnie naprzeciw nich schodach, następnie skręcał w lewo, przy rozwidleniu tego wodospadu stopni, i znów na lewo. Dalej na wprost, by znów zmienić kurs, dla różnorodności, w prawo. Mijał, nazbyt nudne i realistyczne na gust panicza, portrety przodków, ciesząc się, że nie zdecydował się honorować swoich rodziców takowym pomnikiem. Wreszcie, przenikał uchylone drzwi swego pokoju, gdzie Alfred właśnie odkładał ledwie napoczętą herbatę w porcelanowej filiżance na srebrną tacę ze śniadaniem, którą, nieprzemożoną siłą przyzwyczajenia, codziennie ustawiał na stoliku nocnym swego panicza. Następnie ruszyć miał szybkim, acz drobnym krokiem tą samą trasą, którą przebył umysł Bruce'a i z niepojęcie angielską flegmą otworzyć drzwi. 16, 15, 14, 13... W tym momencie Wayne nieomal poczuł drgania powietrza, wywołane poprawianiem przez Alfreda jego muchy. 12, 11, 10, 9... Bruce rozplótł skrzyżowane ramiona i stanął w gotowości na powitanie lokaja. 8, 7, 6, 5, 4... 3, 2, 1... 0.

   W tamtej chwili ciało Bruce'a przeniknął okropny dreszcz wiodący żądła lęku ku mózgowiu psychiatry. ,,Nie tak, coś nie tak..." zdawał się słyszeć Wayne, od jakichś trzech sekund sparaliżowany niepokojem. Czas ten zdał mu się wiecznością, toteż odzyskawszy kontrolę nad ciałem wykonał, przypominający jakiś potężny tik, ruch ku drzwiom, w stronę których wyrzucił lewe przedramię. Wtem jednak spięte mięśnie oraz ogarnięty paniką umysł jednocześnie uspokoił cudowny chrobot zamka. Po kilku sekundach oczom panicza ukazała się uśmiechnięta postać Alfreda Pennywortha.

- Panicz się nie kłopocze, z przyjemnością otworzę – rzekł ów nieomal zupełnie łysy, a przy tym niesamowicie chudy człowiek – to nie przystoi, aby człowiek z czterema doktoratami sam otwierał sobie drzwi.
- Mam tylko trzy doktoraty, Alfredzie – odpowiedział Bruce, czerpiąc niewysłowioną radość z oglądania sylwetki swojego przyjaciela.
- Cóż, myślałem, że w ramach rozrywki postanowił pan urozmaicić sobie studia z psychiatrii jakąś przyjemniejszą i prostszą dziedziną, ekonomią lub fizyką eksperymentalną – rzekł Pennworth z jeszcze szerszym uśmiechem.
- Miło cię znowu widzieć, Alfredzie.
- Mnie również miło znów pana oglądać paniczu. Zamierza pan zostać w domu jakiś czas, czy planuje pan niezwłoczne rozpoczęcie edukacji w którejś ze wspomnianych przeze mnie dziedzin?
- Nie, chyba tyle dyplomów już mi wystarczy, na jakiś czas.
- Słusznie, inaczej mogłoby zabraknąć na nie miejsca na ścianie... Mogę w czymś jeszcze pomóc, paniczu?
- Tak, możesz przenieść moje walizki z samochodów do domu. Pomogę ci z nimi jak tylko wezmę kąpiel i odpocznę.
- Oczywiście paniczu.

*

   Wayne siedział w głębokim fotelu przed kominkiem, patrząc w ogień i jedząc posiłek przygotowany przez Alfreda. Brakowało mu tego. Nawet teraz jednak nie wiedział, jak bardzo.

   Myślami wracał do lat spędzonych w Wayne Manor, spokojnych, szczęśliwych lat. Dni beztroski, kiedy jego jedynym powodem do lęku były drobne istoty o błoniastych skrzydłach, czyhające głęboko w podziemiach dworu. Czas, który zakończył się tak gwałtownie, gdy, jak mu się długo zdawało, całe zło świata zwaliło się na jego głowę.

   Nim myśli Bruce'a odpłynęły w stronę tych okropnych chwil, uwagę panicza ściągnął nietoperz, który z piskiem wleciał do pokoju przez otwarte okno. Szamotał się chwilę, chaotycznie latając po pomieszczeniu, by wreszcie skierować się w stronę, z której przybył. W chwili, gdy nietoperz już wylatywał, pokój wypełnił huk wystrzału, a nocna kreatura padła, strącona śrutem, którego część roztrzaskała jedno z okien. W progu stał Alfred ze wzniesioną gwintówką, albowiem wracał właśnie ze strzelania do glinianych rzutek.

- Wspaniały strzał Alfredzie – stwierdził spokojnie Bruce.
- Dziękuję paniczu.
- Oby twoim umiejętnościom strzeleckim dorównywały twoje talenty we wstawianiu okien – powiedział Wayne, wskazując niedbale dłonią na zbitą szybę.
- Chyba zdecyduję się wezwać fachowca, jeżeli panicz pozwoli.
- Oczywiście Alfredzie.
- Mogę coś jeszcze dla panicza zrobić?
- Nie Alfredzie, dziękuję.
- Dobranoc, paniczu – powiedział Pennyworth i wyszedł.

   Tymczasem Bruce wpatrywał się w leżące pod oknem truchło.
   I myślał o nietoperzach.

   O strachu.

   Śmierci.

*

   Wyszli wtedy rodzinnie na film.

   Matka, ojciec, Bruce i Alfred.

   To był pierwszy seans młodego Wayne'a w multipleksie. Nalegał, by kupić mu popcorn, napój i wiele różnych przekąsek. Po licznych namowach ojciec zgodził się na dużą colę. Gdy film się skończył, Alfred odprowadził Bruce'a do łazienki. Napój okazał się zbyt duży. Rodzice czekali na nich na tyłach kina, gdzie miała przyjechać po Wayne'ów limuzyna. Nie chcieli opuszczać budynku głównym wejściem, mieli w tamtym czasie wielu wrogów wśród gangsterów miasta.

   Gdy młody Wayne wychodził wraz ze swym lokajem, ujrzał scenę, która już zawsze miała być dla niego definicją piekła: jego matka leży na ziemi we krwi, przed odwróconym tyłem ojcem stoi diabelski, ciemny kształt, w lewej ręce trzymający biały sznur pereł jego matki, w prawej- jakiś metalicznie błyszczący przedmiot. Z przedmiotu nagle buchnęły płomienie, a ojciec Bruce'a padł na ziemię.

   Dalej były już tylko ciemność, huk i błysk. Jedyne, czego doświadczał, nie wiedział jak długo. A potem ocknął się, gdy z dala zaczął dochodzić go jeszcze jeden bodziec- jak gdyby płaczliwy ryk jakiegoś zwierzęcia.

   Następnie przyszło światło:

Niebieskie.
I czerwone.
Niebieskie.
I czerwone.
Niebieskie.
I czerwone.
Niebieskie.
I...

   Bruce siedział, wtulając się jak najmocniej mógł w głąb fotela. Palce rąk wbijał w podłokietniki. Z jego oczu płynęły łzy. I wiedział, że nie mógł nic na to poradzić.

   Nikt nie mógł.


Post Merge: 03 Maj  2013, 11:18:40

Hmm, przysiągłbym, że ktoś to czyta, przynajmniej wierząc licznikowi, ale nikt nie komentuje.
Masowa awaria klawiatur?
Tekst niewart komentarza?
Wszyscy czytelnicy w tajemniczych okolicznościach połamali ręce?
Ludzie, chociaż krótka notka w stylu: "niezłe", "słabe", "fajny tekst", "nędzny tekst", można dorzucić nawet jakąś emotikonkę, ale, na miłość Boską, wyraźcie swoje opinie. Wszak tłumienie uczuć jest niezdrowe.
Ponownie z całą stanowczością apeluję o konstruktywne komentarze, te mało konstruktywne też. Żebym wiedział, że to nie duchy ten tekst czytają(zaznaczam: najwyżej połowa wejść to moje paranoiczne sprawdzanie liczby wejść, liczyłem ;) ).
Chociaż wiedza stwarza problemy, to ignorancja ich nie rozwiąże.

Wayne&Pennyworth:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1280.0

Jastrzębie:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1293.0

Johnny Napalm

#1
Stary! Oszala?e??!
Na serio, my?lisz, ?e komu? chc? si? czyta? co? co ju? na pierwszy rzut oka ma wi?cej jak osiem linijek tekstu, h??

Masz taki m?dry podpis, a tu taki brak logiki. Szejmiu!

No a serio ;) , teraz ju? na powa?nie - ko?cówka zrobi?a na mnie bardzo dobre wra?enie, mniej wi?cej takie jak ostatni epizod z "Przysi?gi zza grobu" - ten, który ukaza? si? w "Najlepszych historiach o Batmanie" od Egmontu. Zdaj? si?, ?e ta historia nosi?a nazw? "Noc tropiciela", ale mog? si? myli?.
Dlaczego jednak pisz? o niej w nawi?zaniu do twojego opowiadania? Ostatni fragment opowie?ci o Alfredzie i Waynie mia? posmak bardzo refleksyjny. Oczami wyobra?ni widzia?em Bruce'a w swojej rezydencji, którego podobnie jak w "Nocy tropiciela", nachodzi?y smutne my?li.
Podsumowuj?c - ko?cówka bardzo ciekawa i daj?ca do my?lenia. W ko?cu co? o pozabatmanowym ?yciu Bruce'a - chocia? i Vincent fajnie to przedstawia?, przynajmniej jego romanse.
Co do minusów, to nie podoba mi si? u?ycie niektórych s?ów, które s? ma?o ksi??kowe. Epitety te? s? czasem tak sobie trafione, bo po kim jak po kim, ale po narratorze okre?laj?cym w tej sytuacji Wayne'a terminem milionera? No jest nim, nie przecz?, ale termin - panicz Wayne, czy pan domu, bardziej by tu pasowa?. Od razu kij wychodzi z gard?a. ;)
Wst?p jest fajny, buduje atmosfer?, jednak nie lubi? przyd?ugich opisów, szczególnie takich, które nie ko?cz? si? wi???c? scen?, tylko wszystko jest takie rozmyt? i niekonkretne.
THE EARTH WITHOUT ART IS JUST EHh...

Zatrakus

#2
Nad językiem popracuję, ale sam nie spodziewam się cudów. Zaś w kwestii długości tekstu- z tym będzie tylko gorzej ;) .

Wkrótce wrzucę kolejny fragment, zatytułowany ,,Studium Lęku". Zaspoiluję, iż pojawi się postać, jakiej w roli sojusznika Wayne'a raczej nikt by się nie spodziewał. Dodatkowo, nie nastawiałbym się na Bruce'a w stroju Mrocznego Rycerza, takowy trafi się może dwa razy w całej historii, a na pewno nie w Epizodzie I.
Na koniec zostawię podziękowania za ogółem pochlebny charakter komentarza... Dzięki :) .


Post Merge: 05 Maj  2013, 12:18:56

Kolejny fragment(jestem niecierpliwy), dosyć krótki, a przy tym sporo mniej dramatyczny. Zatytułowany jest "Studium lęku".

Życzę miłej lektury i apeluję o komentarze! Najlepiej merytoryczne, lecz, jak wspomniałem wyżej, jestem niecierpliwy, toteż mniej przemyślane wrażenia z lektury również przyjmę z radością.


   Wstał wcześnie rano.

   Właściwie to Alfred go obudził. Patrzył na panicza Wayne'a z łagodnym, lekko pobłażliwym uśmiechem. Zabawne wydało mu się, że po studiach pełnych nocy zarwanych przy biurku Bruce miał ochotę usnąć w fotelu. Dziwnym wszak było, że nie położył się do łóżka, lecz nie stanowiło to dla Pennywortha problemu wartego roztrząsania.

- Dzień dobry paniczu – powiedział Alfred, trącając lekko Bruce'a w ramię.
- Yhhmm... Dzień dobry Alfredzie... Gdzie ja jestem?
- W fotelu, o ile właściwie identyfikuję mebel, w którym panicz raczył zasnąć.
- Mmmh... Faktycznie, ehh... Która godzina?
- Chwilę, paniczu – powiedział i wyciągnął pozłacany zegarek na łańcuszku – Szósta siedemnaście, paniczu.
- Masz dla mnie jakieś śniadanie?
- Coś się znajdzie, paniczu – odpowiedział i wyszedł z pokoju.

   Bruce podniósł się w fotelu, by następnie rozpocząć żmudny proces zbierania myśli. Nie był on takim, gdyż panicz Wayne należał do szczególnie powolnych w myśleniu, wprost przeciwnie, po prostu miał naprawdę wiele do uporządkowania.

   Setki godzin rozmów, dyskusji, debat.

   Tysiące notatek, zalążków prac, pomysłów na eksperymenty.

   Efekt zetknięcia się dwóch studentów psychiatrii.

   Dwóch szczególnych umysłów.

   Dziś ten drugi miał przyjechać do Gotham.

   Alfred wszedł do pokoju z tacą, na której ustawione zostały filiżanka z herbatą oraz talerz, a na nim wyłożony był brytyjski zestaw do wywoływania miażdżycy, zwany też angielskim śniadaniem. Bruce spojrzał z rozpaczą na tą potworność, którą mogli wymyślić jedynie ludzie na tyle szaleni, by pić swoją 'five o'clock tea' nawet w środku bombardowania.

   Dostrzegłszy grymas na twarzy panicza Wayne'a, Alfred uśmiechnął się dobrotliwie i stwierdził:

- Spokojnie paniczu, ja też unikałem jak mogłem jedzenia takich posiłków, co przyczyniło się do uformowania mojej atletycznej postaci – usłyszawszy te słowa Bruce dwukrotnie omiótł wzrokiem sylwetkę swego lokaja, by nieomal w panice przejąć z jego rąk tacę z posiłkiem.
- Dziękuję Alfredzie – powiedział Wayne.
- Drobiazg, paniczu. Na którą godzinę przygotować samochód?
- Na jedenastą.
- Pański przyjaciel, o którym tak zachowawczo pisał pan w listach, przybywa dziś, czyż nie?
- Owszem... Przy okazji, przypomnij mi kiedyś, bym nauczył cię obsługi poczty elektronicznej, dobrze?
- Oczywiście, na pewno skrupulatnie zapiszę  to przypomnienie – powiedział i odszedł szybko.

   Bruce zaczął jeść śniadanie, rozmyślając przy tym nad konsekwencjami projektu, który zamierzał wraz ze swym przyjacielem rozpocząć. Właściwie, do głowy przyszło mu słowo ,,rozpętać", wobec tak daleko idącego wpływu ich działań na świat wokół.

   Czasami go to przerażało.

   A tym samym wiedział, że mieli rację.

   On miał rację.

*

   Spotkali się w małej kawiarni na dawnym rynku miasta. Jednym z tych miejsc, od których aż emanował ponury, gotycki klimat metropolii. Bruce'owi nie do końca się ono podobało. Uważał, że nie potrzeba dodatkowo uwidaczniać mroku Gotham, ale on miał okazję odczuć go w pełni. Jego przyjaciel znał te cienie tylko z opowieści.

  Siedział na uboczu, skąd miał doskonały widok zarówno na plac oraz kręcących się na nim ludzi, jak i na innych klientów wraz z obsługą. Wayne podszedł do niego, choć ów człowiek zauważył Bruce'a dopiero po chwili.

- Jak ci się podoba miasto, John?
- Uhm... Och, cześć Bruce. Jest wspaniałe, dokładnie takie, jakim mi je opisywałeś. Idealne – Wayne spojrzał na niego ponuro i usiadł po drugiej stronie stolika.
- Przygotowałeś już próbki?
- A ty? – odparł tajemniczy psychiatra.
- Poślę po nie Alfreda, jeszcze dziś. Mówiłeś, że masz już gotowy prototyp. Chyba mi nie powiesz, że zostawiłeś je w domu?
- Spokojnie, są tu – wskazał walizkę ustawioną pod jego krzesłem.
- Dobrze – powiedział Bruce, ściszając głos – Jaki archetyp jest nam potrzebny?
- Drobny kryminalista, popychadło. Kompleks niższości, łatwo wpada w panikę. Jak oceniasz dostępność?
- Powszechniejszy niż bezdomne zwierzęta.
- Dobrze.
- Kiedy wyruszamy na łów?
- Dziś w nocy.
- W porządku – powiedział Bruce pamiętając, że ćwiczyli tę rozmowę dziesiątki razy.

   Mieli wspólną pasję. Właściwie, to wspólną obsesję. Był nią strach. Wayne nie wiedział, skąd wzięła się ona u jego przyjaciela, za to doskonale pamiętał, kiedy ów pasożyt zagnieździł się w jego własnej głowie.

   To stało się wtedy, gdy odzyskał zdolność mówienia i słuchania. Chyba jeszcze tej samej nocy... Zadał to podstawowe, uniwersalne pytanie, które dręczyło wszystkich ludzi od zarania dziejów: ,,Dlaczego?". Choć w zasadzie było to: ,,Dl – dlaczego?!!", przepełniony rozpaczą wrzask, odbierający oddech. Jedyne, o czym był w stanie myśleć, co trwało w mroku rozpaczy i niemożności pojęcia  tego, czego właśnie doświadczył.

   Mógł zapaść się w otchłań poczucia niesprawiedliwości.

   Mógł stać się rozpaczą, gniewem, zemstą.

   Ale on mu nie pozwolił. Jego przyjaciel.

   Alfred dał mu odpowiedź. Prostą, nie łatwą, lecz kojącą.

- To ze strachu - powiedział drżącemu Bruce'owi
- Ze strachu? - spytał mały Wayne, nie potrafiąc pojąć, jak ten demon, którego widział, mógłby czuć strach, tak jak on czy inni ludzie.
- Tak, ze strachu. Widzisz Bruce, ludzie boją się bardzo wielu rzeczy: biedy, głodu, więzienia...
- Śmierci? – wtrącił drżącym głosem chłopiec.
- Tak, śmierci też - odparł ponuro Pennyworth.
- Czego on się bał, Alfredzie?
- Biedy, więzienia. Tak jak my chciał żyć, ale nie potrafił zrobić tego uczciwie. Pewnie zrobił to, bo bał się, że zostanie złapany. Najpewniej nie chciał ich skrzywdzić, ale spanikował.

   Bruce chciał jeszcze o coś zapytać, ale milczał. To chyba mu wystarczyło.

   Po rozmowie z Johnem Bruce wrócił do Wayne Manor i poprosił Alfreda, by ten złapał dla niego kilka nietoperzy z jaskiń pod dworem. Kazał też nie przynosić sobie kolacji oraz by nie niepokoił go aż do jutra.


Czytelniku! PRZECZYTAŁEŚ-SKOMENTUJ!(bo jak nie będziecie komentować, to ja nie będę miał pewności, czy dodawać kolejne fragmenty, więc wyrażajcie jakieś opinie).
Chociaż wiedza stwarza problemy, to ignorancja ich nie rozwiąże.

Wayne&Pennyworth:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1280.0

Jastrzębie:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1293.0

MBIITF

Zgadzam się z Johnnym Napalmem, twoja opowieść jest niekonkretna, rozmyta i nudna jak flaki z olejem, że mam ochotę uciąć komara czytając te wypociny Zatrakusie.
Jedynie niektóre cytaty są godne uwagi:
CytatKazał też nie przynosić sobie kolacji
Widać, że główny bohater się odchudza, w końcu podjadanie wieczorne rujnuje linię(dzięki Zatrakus).
Cytatbał się, że zostanie złapany.
Na praniu brudnych pieniędzy chyba;
I to co uwielbiam, ta monotonia z brazylijskich seriali poprawia mi samopoczucie
Cytat- To ze strachu
- Ze strachu?
- Tak, ze strachu
- Śmierci?
- Tak, śmierci też
Cytat- Kiedy wyruszamy na łów?
- Dziś w nocy.
- W porządku – powiedział Bruce pamiętając, że ćwiczyli tę rozmowę
Ćwiczyli rozmowę o łowach w trójkącie, rozwiń ten wątek następnym razem, ogólnie jeden z ciekawszych wątków w całej opowieści, LOL.
Aha i jeszcze jedno:
CytatPrzy okazji, przypomnij mi kiedyś, bym nauczył cię obsługi poczty elektronicznej
- Oczywiście, na pewno skrupulatnie zapiszę  to przypomnienie
Bruce uważa Alberta za niedorozwiniętego informatycznie, żeby nie poradzić sobie z obsługą poczty Gmail.


Zatrakus

#4
Następny fragment, ze zdecydowanie większą ilością tak zwanej akcji, a zatytułowany Czerwony Kapturek.

PRZECZYTAŁEŚ-SKOMENTUJ!

   Zapadał już mrok, a Pennyworth przebierał się w swym pokoju. Szykował się do wyjścia. Zakładał on fioletową koszulę i zapinając guziki wspominał dzień jej ,,narodzin". Dzień tamtego wyjścia do kina.

   Jedna ze zwykłych, niemal codziennych scen. Pan Wayne przebierał się przed lustrem, żona doradzała mu, co włożyć, a Alfred podawał rzeczy.

   Ojciec małego Bruce'a trzymał w jednej ręce koszulę białą, a w drugiej fioletową, tamtego dnia straszliwie wykrochmaloną.

- Hmm, ta chyba będzie w sam raz – powiedział pan Wayne przyglądając się fioletowemu elementowi odzienia.
- Chyba oszalałeś – powiedziała pani Wayne.
- Dlaczego? – spytał jej mąż.
- To jest swobodne, rodzinne wyjście, a ta koszula jest sztywna jak deska.
- Masz rację. Alfredzie, zapamiętaj, żeby nie ubierać mnie w tą koszulę, chyba że do trumny. Wtedy i tak będę sztywny, więc będzie w sam raz.

   Roześmiali się. Nie wiedzieli, co ich czeka.

   Pennyworth założył fioletowe rękawiczki, w których niegdyś zwykł sprzątać. Potem zaczął wiązać czarną muchę w czerwone kropki.

   Tak zapamiętał plecy pana Wayne'a- czarna marynarka, na której wykwitły dwa czerwone kręgi. Plamy mnożyły mu się w oczach, zamazywały się.

   Alfred włożył jeszcze marynarkę, następnie sięgnął po swoje nakrycie głowy i wyszedł.

*
   Przed chwilą stało przed nim dwóch gangsterów. Teraz obaj byli martwi.

   Pierwszego zadźgał. Po cichu. Głupiec szedł kilka kroków za swym kompanem, odłączony, wystawiony na atak. Idealny. Wbił mu w szyję długi nóż o dwóch krawędziach tnących. Szybko, gładko, bez sekundy zahamowania. Drugi odwrócił się, gdy człowiek z nożem wyciągnął ostrze z szyi pierwszego. Zaczął w panice szukać broni, ale nie zdążył.

   Nożownik doskonale pamiętał tamten moment. Gdy pan Wayne już osunął się na ziemię, a zabójca stał z nim twarzą w twarz. Wyciągnął pistolet z rękawa i już miał strzelić. Nie zdołał. Ręce mu się trzęsły, upuścił broń. Był bezsilny.

   Zmienił się. Szybko i sprawnie uniósł rewolwer, by precyzyjnie wystrzelić kulę w głowę spanikowanego.

   Niektórzy mają swoją kluczową bajkę. Opowieść z dzieciństwa, którą  wspominali jako dorośli, z której wynieśli jakąś naukę. On też taką miał. Historię o dziewczynce i jej babci, które zostały ocalone mimo pożarcia. Jego definicja sprawiedliwości- dobrzy zawsze zostaną ocaleni. Tamtego dnia wrócił tylko cios, który otrzymał odkrywszy pierwszą wersję bajki. Tę, w której nie było leśniczego.

   Przed śmiercią drugi z gangsterów zdążył jeszcze zobaczyć szkarłatny klosz okrywający głowę jego zabójcy. Kątem oka zaś- jakiś metalicznie błyszczący przedmiot, z którego nagle buchnęły płomienie.

   Red Hood odszedł, poprawiając machinalnie swoją czarną muszkę w czerwone kropki.


PRZECZYTAŁEŚ-SKOMENTUJ!
Chociaż wiedza stwarza problemy, to ignorancja ich nie rozwiąże.

Wayne&Pennyworth:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1280.0

Jastrzębie:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1293.0

MBIITF

Początek opowieści ponownie nudny jak flaki z olejem, ale znalazłem kilka rarytasów:
Cytatczarna marynarka, na której wykwitły dwa czerwone kręgi
Z tyłu marynarki widać więcej niż dwa kręgi. Autor zdaje się nie zna na anatomii.
CytatAlfred włożył jeszcze marynarkę, następnie sięgnął po swoje nakrycie głowy
Czapkę, kapelusz, czy hełm? Na drugi raz sprecyzuj.
Cytatdobrzy zawsze zostaną ocaleni
Jak mawia mój wujek- jak jesteś dobry to Cię zjedzą, jesteś zły to cię wyplują, także sentencja nieco utopijna.
CytatRęce mu się trzęsły,był bezsilny(...) zmienił się
Wydaje mi się, ale zmienił to zły czasownik, zmienić można dziewczynę, hasło na FB, lub co bardziej tyczy jego, muszkę, ale nie można zmienić charakteru, sposobu działania. Moim zdaniem powinieneś użyć czasownika przeobraził się, zmetamorfizował się lub najprościej-stał się.
Sama akcja właściwa, jak mawia młodzież, dupy nie urywa, jeśli chciałeś z tego zrobić wartką akcję, powinieneś dodać więcej wykrzyknień, związków frazeologicznych lub po prostu zjeść piernika, obejrzeć PitBulla i użyć fantazji literackiej, typowej dla fabuły sensacyjnej/kryminalnej.
Weź moje uwagi do serca, przekaż je bratu, znajomym, może zrozumieją, że warto posłuchać zdania innych, nie tkwić w swoim egoizmie i zarozumialstwie ::).


Zatrakus

#6
Panie i panowie!

Kocice i nietoperze!

Żeńskie przedstawicielki flory i samce pingwinów!

Z dumą oświadczam, że "Wayne&Pennyworth" zostało wreszcie UKOŃCZONE!

Tekst liczy 71 stron* i wieńczy go elegancka klamra kompozycyjna.

I tu pojawia się pytanie- co dalej? Tekst wrzucany fragmentami na tym wątku nie spotkał się ze zbyt dużym zainteresowaniem(nie, to niczego mi nie sugeruje), a więc naturalnym byłoby wstawienie go do działu fan fiction.

Czy jednak tak długi tekst będzie tam pasował?

Czy w ogóle dałoby się umieścić tam tak duży plik?

Swego czasu Vincent zamierzał wydać swoje "Z jaskini nietoperza" jako fanowski e-book, nawet przedstawił projekt okładki, ale nie wiem, czy w istocie udało mu się go wydać. Ma ktoś jakieś informacje na ten temat? Zastanawiam się nad podobnym ruchem i wszelkie informacje na temat procesu wydania takiego e-booka byłyby bardzo użyteczne.

*tak, stron A4, jeśli to dziwne, mam nadzieję, że nie ;)

P.S. Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że cały pogrubiony post nie jest zbyt subtelny, ale jestem z mojego "dziełka" naprawdę dumny i chciałbym, aby ktoś, ktokolwiek, chociaż jeden człowiek wyraził jakąś opinię inną niż pojawiające się w ankiecie "za długie, nie chciało mi się tego czytać".


P.S. nr. 2: Jeśli powyższa wypowiedź wydaje się absurdalna w niektórych miejscach lub przesadnie entuzjastyczna, jej autor przeprasza.
Chociaż wiedza stwarza problemy, to ignorancja ich nie rozwiąże.

Wayne&Pennyworth:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1280.0

Jastrzębie:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1293.0

Rado

Znalaz?em w ko?cu chwilk? Zatrakusie, aby przysi??? do lektury. ?adna z podanych opcji oceny na pocz?tku nie wyra?a w pe?ni mojej opinii. By?bym sk?onny zaznaczy? co? w stylu: "troch? chaotyczne, ale wida? drzemi?cy potencja? w historii". W rozdziale "Studium l?ku" zdecydowanie za du?o u?ywa?e? s?ówka "panicz". Alfred zwraca si? tak do Wayne'a praktycznie w ka?dym zdaniu, a wystarczy tylko co jaki? czas, albo trzeba u?y? synonimu. No, a tak to spoko, po tych fragmentach, które umie?ci?e? wida?, ?e jest to raczej taki wst?p do wi?kszej fabu?y, która jak ju? wspomnia?em, ma potencja?.

Zatrakus

Większa fabuła zaczyna się w epizodzie drugim, chociaż między nimi i tak pozostaje spora przerwa, taka przestrzeń, gdybym chciał coś więcej stworzyć w tym świecie. Co do słowa "panicz"- postaram się zredukować jego ilość, chociaż nie jest powiedziane, że ten element już się nie zmienił- od czasu wrzucenia fragmentów tutaj trochę nad tekstem pracowałem. Dodam tu pozostałe części Epizodu I(nagle zabrzmiało jakbym pisał o Star Wars :P), co powinno dać w miarę przyjemny obraz. Będę wdzięczny za wszelkie komentarze i rady.

A tak przy okazji ogromne dzięki za wypowiedzenie się w tym temacie- już traciłem nadzieję. Przy okazji prosiłbym o pomoc w decyzji- "co dalej?". Czy weszłoby to do sekcji strony Fan Fiction? Jakby jakimś cudem wreszcie podchwyciło, mam już pomysł na kontynuację, skupiającą się na innych postaciach, nawiązującą do innych historii o Batku... ale zaraz, jeszcze nie podałem fragmentów faktycznie do czegoś nawiązujących, lepiej się nie wygadać ;).

Chociaż wiedza stwarza problemy, to ignorancja ich nie rozwiąże.

Wayne&Pennyworth:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1280.0

Jastrzębie:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1293.0

Rado

Myślę, że spokojnie możesz napisać prywatną wiadomość do Q, z propozycją umieszczenia Twojego tekstu na łamach Fan Fiction.

Zatrakus

To wspaniale. Przejrzę jeszcze całość i to zrobię ;D.
Chociaż wiedza stwarza problemy, to ignorancja ich nie rozwiąże.

Wayne&Pennyworth:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1280.0

Jastrzębie:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1293.0

Zatrakus

#11
Opowiadanie w ca?o?ci wesz?o do dzia?u Fan Fiction Bat Cave'a. ?ycz? mi?ej lektury!

http://www.batcave.com.pl/inne/fanfiction/wayne-pennyworth/
Chociaż wiedza stwarza problemy, to ignorancja ich nie rozwiąże.

Wayne&Pennyworth:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1280.0

Jastrzębie:
http://www.forum.batcave.com.pl/index.php?topic=1293.0